Dzisiaj zebrałem się na kolejne interwały. Wczoraj bolała mnie łydka. Tak w zasadzie wczoraj bladym świtem obudził mnie taki skurcz tej łydki, że chyba zmarłego postawiłoby to zdarzenie na nogi. Nomen omen. Na szczęście dziś już byłem w pełni dyspozycji, więc nie stało nic na przeszkodzie, żeby ruszyć tyłek.
Niestety na końcówce chwyciła mnie kolka, przez co nie byłem w stanie przyspieszyć. Nic się nie stało złego, grunt, że w ogóle się ruszyłem. Nie było tak świeżo, jak dwa dni temu, ale źle też nie.
Na chwilę obecną pół minuty w żółtej to dla mnie max. Przypuszczam, że w ciągu miesiąca nie przeskoczę na wyższy poziom. Grunt, żeby było regularnie.
Do tenisa to nie wiem, kiedy wrócę. Coraz mniej mi się też chce szczerze powiedziawszy. Nie wiem, jaką musiałbym mieć pracę, żeby finansowo wyrobić i być pewnym stałości zatrudnienia.
Całe to bieganie będzie dla kondycji i zdrowia, ewentualnie piłki. Dobre i to przecież.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz