czwartek, 13 sierpnia 2015

Szukanie pracy mejd in Poland - studium przypadków (dwóch)

Dziś temat zupełnie nie związany ze sportem. Wychodzę z przeziębienia, więc za parę dni ruszam znowu. Szkoda mi straconego czasu, ale nie chcę przyspieszyć niepotrzebnie. Zresztą - nie czuję się na siłach aż tak. Dodatkowo te upały nie stwarzają możliwości do szybszej rekonwalescencji. Dobrze, że już (teoretycznie) się kończą.

W tak zwanym międzyczasie - pomiędzy mega sportowym stylem życia biegając i podjadając ciastki - szukam pracy. Od maja. Odzewu w zasadzie żadnego. Raz w czerwcu przeszedłem rekrutację i przyszedłem pierwszego dnia do pracy - nie było ani umowy do podpisania, ani szefa, ale już ostro chcieli, żebym coś robił. Po mojej stanowczej reakcji i paru godzinach dostałem umowę do ręki, choć szefa dalej nie było. Parę punktów umowy, szczególnie o obowiązkach i odszkodowaniu była napisanych niejasno i mgliście. Gość, który zajmował się moją sprawą nie umiał mi wyjaśnić wątpliwości. Doszło do tego, że pojechałem do domu i napisałem maila do szefa. Nie dość, że nie wyjaśnił to jeszcze podziękował.. Hahaha, dobre. Podpisałbym umowę i później bym świecił oczami. Celowo była tak skonstruowana, żeby w razie czego mieć haka na człowieka. Będąc w biurze byłem otoczony chłopakami z okolicznych wiosek - firma była poza Warszawą - którzy gadali przy mnie tylko o chlaniu. Takim to nie zależy grunt, żeby kasa na wódę była. Bez żalu, dobrze, że tam nie pracuję.

Jednak ja nie o tym... Chciałbym opisać sytuację z tego tygodnia. W grupie na Fejsie dotyczącej szukania roboty ktoś zamieścił ogłoszenie, że szukają pracownika administracyjno-biurowego. To był zeszły piątek, ok.. 18. O kurna, ekstra! Napisałem PW wraz z CV i raptem po paru minutach dostałem odpowiedź - nr telefonu. Po kontakcie umówiliśmy się na rozmowę w poniedziałek. Całość trwała może z pół godziny, bo nie mogłem się dodzwonić. Nie powiem, miałem dość spore nadzieje, bo skoro tak szybko mnie zaprosił na rozmowę po przeczytaniu CV to może są szanse...

Żeby było śmieszniej, w poniedziałek byłem już ustawiony na jedną rozmowę kwalifikacyjną. Będą więc dwie opowieści. Będzie śmiesznie, mniej lub bardziej, ale koniec końców nie ma się z czego śmiać. No to co - jeśli ktoś się nie rozsiadł wygodnie to polecam to uczynić. Można zrobić kawkę, żeby było nastrojowo.

Nadchodzi poniedziałek

AKT I ROZGRZEWKA

Pierwszą rozmowę miałem odnośnie oferty sprzedaż szkoleń. Wiedziałem, że jest to praca tylko na wrzesień, ale to zawsze coś, co nie? Poza tym można było sobie wybrać, czy chce się pracować popołudniami, czy cały dzień. Wybrałem popołudniami, bo miałem (i wciąż jakąś mam) nadzieję, że znajdę do tego czasu coś stałego. Pochodzić trochę po robocie nie zaszkodzi, jeśli wpadnie trochę grosza... Tak tylko wspomnę, żeby dołożyć do suspensu, że od soboty/niedzieli jestem ostro przeziębiony. Teraz już dochodzę do siebie, ale wtedy w poniedziałek to na ostatnich siłach i nogach jeździłem w ten upał. Wracając do tematu - zajeżdżam pod wskazany adres...

Dwa budynki piętrowe obok siebie, pełno nazw firm i biur. No ale nie ma tej mojej firmy C***. Co robić? Kręciłem się na tyle, że wyszedł ochroniarz. Po rozmowie wszedłem do niego i szukaliśmy w spisie firm tej mojej. No jest. Ale jakby jej nie było. Idę raz jeszcze. Ni ma. Wychodzę z budynku a tu wchodzi gość. Obładowany gitarą, keyboardem, teczką i papierami. Dosłownie mistrz. Nie umiałbym tylu rzeczy pomieścić naraz na sobie. Wpuszczam go trzymając mu drzwi - #samarytaninaltruistaempatia. Wychodzę i idę szukać dalej. Może jestem jednak aż takim debilem, że nie potrafię znaleźć biura jednej firmy. Dzwonię do Miniusi, że sytuacja mi się nie podoba. Miniusia każe zadzwonić do Pani z rekrutacji, może pomoże. No dobra, jestem debilem, ale nie aż takim. Nie pomyślałem, żeby zadzwonić. Głupiutki ja. Dzwonię i dowiaduję się, żeby szukać nazwy T***. Na to bym nie wpadł. Idę więc. Wchodzę do środka budynku, idę i patrzę... kolejna zagwozdka - na drzwiach T*** widnieje kartka wydrukowana i przyklejona taśmą  "Rekrutacja szkoła muzyczna M****. Do szkoły muzycznej to ja się nie zapisywałem... #WTF?

Wchodzę, widzę Gościa, którego jeszcze parę minut temu mijałem w drzwiach obładowanego sprzętem muzycznym jak muł, przedstawiam się i pytam:

- ja: "czy na pewno dobrze trafiłem"?
- Gościu: "tak, dzień dobry"
- ja: w myślach: "mam wątpliwości"

Sprzęty muzyczne ładnie ustawione w pokoiku. #klimat

Gościu być może młodszy ode mnie. Standardowe pytania i potem opis firmy... Firma z Łodzi, która nie ma nawet biura w Warszawie. Firma M**** jest w obrębie firmy C****. Aktualnie w biurze firmy T****. Aha, ok już kumam. Na czym polegałaby moje praca? Nie na sprzedaży szkoleń. To już z miejsca wiedziałem. To na czym dokładnie?! Zastanawiają się Czytelnicy... Nie trzymam w niepewności. Na chodzeniu po szkołach w trakcie wywiadówek i prezentowaniu oferty M****, która oferuje zajęcia pozalekcyjne dla dzieci z podstawówek. To są szkolenia według nich? Zajęcia pozalekcyjne? Kpina. Jakie warunki zaproponowali?

- G: "mamy podpisane umowy ze 140 szkołami, wchodzimy w trakcie wywiadówek, 50zł brutto za jedno wejście plus 10zł brutto za każdy podpis - ale dopiero po zebraniu 5 podpisów wcześniej - czyli płacone od szóstego w górę; niestety nie możemy obiecać, ile się uda zorganizować, ale z reguły są to 3-4 szkoły na tydzień; "
- ja w myślach: zara-zara; coś tu nie gra. Za dobrze to wygląda. 50zł za wejście na wywiadówkę (tak z kontekstu rozmowy wynikało)?
- ja: 50zł za wejście na każdą wywiadówkę?
- G: nie, za każde wejście do szkoły
- ja: aha, dziękuję.

Gościu celowo ustawił te instrumenty, żeby wyglądało, że mają biuro tu na stałe. Musiałem podpytać, żeby się dowiedzieć, że jednak nie mają stałej siedziby w Warszawie. Firma M*** mieszcząca się w obrębie firmy C****, która musi korzystać z biura firmy T****. Poprosiłem o adres główny firmy, KRS i NIP. Gościu się zdziwił, ale podał. Pożegnaliśmy się i nie spodziewam się telefonu. Zresztą - jaką mam gwarancję, że by mi te pieniądze wypłacili? Skoro taka wielka firma w firmie, mają podpisanych 140 umów ze szkołami a biura nie mają? Ja pitolę.

Rozmowa poszła dość szybko, miałem dużo czasu na dojazd do kolejnej. Bałem się trochę, czy się wyrobię, ale nie miałem o czym z Gościem rozmawiać. Nie brałbym tej roboty nawet jako dodatkowej. Żeby nie przedłużać...



AKT II -NADCHODZI ROZPACZ

 Na drugą rozmowę jechałem z nadziejami, szczególnie po tamtej pierwszej, pożal się Boże, rekrutacji. Dojechałem trochę przed czasem. Przyszedłem, przedstawiłem się. Miły, sympatyczny ok. 40letni facet. Na potrzeby dramatu nazwiemy go Kołczu. Teraz to takie modne, amerykańskie. Prawie Europa. Poprosił mnie o pójście do sali konferencyjnej i poczekanie. Byłem ok. 15 minut przed czasem, więc spoko. Czekam sobie i nagle wchodzi młoda dziewczyna. Nazwiemy ją Sztudentka. Dlaczego? Okaże się za chwilę, cierpliwości.

Usiedliśmy, wszedł Kołczu, przedstawił się.

- Kołczu: "może tak inaczej niż powinno się robić zgodnie z dobrym zwyczajem, ale zaczniemy od Pana" - czyli ode mnie
- ja: przedstawiam swoją historię życia
- Kołczu: "poproszę teraz Panią"
- Sztudentka: opowiada o sobie... zamierza studiować
- Kołczu: a gdzie Pani zamierza studiować?
- Sztudentka: "albo dziennikarstwo albo psychologię biznesu" #notojużpomniedowidzenia

#cośniehalo - pierwszy sygnał ostrzegawczy. Rekrutacja w dwie osoby naraz? Trochę dziwne. Nic to, jedziemy dalej.

Kołczu podziękował i poprosił o chwilkę czasu - parę minut podpinał swojego iPada do rzutnika. W końcu się udało. Zaczął opowiadać o sobie, jak to on zaczynał w tej firmie jeszcze w Niemczech, jak miał 20 lat a teraz jest tutaj, w tym miejscu. #urzekłamnietwojahistoria Jest dyrektorem, który ostatnio nabił świetny rekord w firmie.

Następnie o samej firmie i działalności... Zaznaczam, że całość wywodu trwała 40 minut. Cały czas była to typowa mowa coachingowa, zero konkretów - mnóstwo frazesów. Kolejny sygnał ostrzegawczy. Pojechał po prostu z propagandą sukcesu, jak za komuny:

- Kołczu cały czas: Głównie oferujemy lokaty dla rodziców dzieci, żeby później te dzieci miały na 18 urodziny ileś tam dziesiątek tysięcy złotych. Jestem dumny z tego, że ileś tam tych dzieci będzie miało takie pieniądze na start. #płaczę  W bankach to tak nie ma, my jesteśmy od nich lepsi

- "w naszej firmie to można szybko zarobić i się dorobić. (Pokazuje zdjęcia młodych ludzi z Ferrari u boku.) W Czechach jeden to nawet w ciągu paru miesięcy stał się dyrektorem. Znam go, super facet."

- "w Internecie jest wiele opinii o wielu pracodawcach, ale dla mnie one nie są wiarygodne" 

- "no bo nikt mi nie powie, że 200zł co miesiąc to dużo, jak dziecko później może mieć tyle pieniędzy na start?"

- "kolega z Francji przyjechał do mnie, myślał, że jest u nas bieda a jeździ i mówi, jak Wy macie super" #wowowow

Tutaj zareagowałem, bo po 20 minutach bzdur mi się znudziło.

- ja: :ja wszystko rozumiem, każdemu takie pieniądze by się przydały, ale jak to ma się do sytuacji w Polsce? Po pierwsze struktura społeczna zmienia się na gorsze - niknie klasa średnia a rośnie procent ludzi żyjących w ubóstwie, dla których 200zł to będzie duże obciążenie. Przecież w klasę średnią głównie skierowane są oferty tego typu.. Poza tym mamy niż demograficzny, zamykane są szkoły podstawowe, średnie, coraz mniej studentów - uczelnie się biją o każdego studenta"
- Kołczu (trochę się zmieszał, ale później ruszył z przytupem): "a co mnie to obchodzi, jak idę do klienta to nie wychodzę bez podpisanej umowy, jak idę do 10 klientów to 10 ze mną podpisuje" #ahatosorry

Patrzę co on robi, a ten szuka w iPadzie slajdu jakiegoś. Znalazł. Slajd megamotywacyjny w stylu "nie słuchać ludzi, którzy wszędzie szukają problemów, tylko je rozwiązywać".

- Kołczu patrzy na mnie z wkurzonym wzrokiem: to w zasadzie nie do Pana, ale u nas nie zajmujemy się wynajdywaniem problemów, tylko działamy, żeby ludziom było lepiej #nożkurwarzeczywiście
 - ja: wie Pan, tak na przyszłość, jeśli w ogóle nawiążemy współpracę, ja nie boję się nikogo i niczego i jeśli trzeba o czymś mówić to mówię
- Kołczu: "rozumiem, nie mam żalu, nie gniewam się... bla, bla, bla" i dalej ciągnie z tą firmą... Ile zarabiają dyrektorzy, kierownicy, jakie odprawy mają dyrektorzy... Zdjęcia z wakacji, zdjęcia z gry w piłkę.

Super.

Po 40 minutach koniec wykładu motywacyjnego. Jak to super jest w firmie, jakimi oni samochodami nie jeżdżą i tak dalej. Kołczu się zbiera z iPadem i zaczyna się powoli żegnać. WTF?

- ja: "czy mogę mieć pytanie?"
- Kołczu (mina w stylu #znowuon): "tak, proszę"
- ja: do tej pory nie dowiedziałem się jakie są warunki pracy w firmie: Jaki rodzaj umowy - zlecenie, o pracę, o dzieło, trzeba założyć działalność? Po drugie, jaki system płac - podstawa plus dodatki, pensja stała czy prowizyjnie?

Łaskawie wyjaśnił i szybko się pożegnaliśmy wszyscy. Bite 40 minut pieprzenia o niczym, zero konkretów i obiecywanie gruszek na wierzbie. Przy zastosowaniu wielu technik manipulacji. Na tym akurat się znam. Najbardziej podejrzane jednak dla mnie było to, że przez 40 minut "motywacji" nie powiedział nic konkretnego. Kołczing? Raczej pranie mózgu. Ewidentnie w tym przypadku. Za dużo TV i Ameryki.

Niby mógłbym zakończyć, ale naprawdę załamałem się jednak na samym końcu. Wyszliśmy ze Sztudentką z biura i załapałem rozmowę z nią - "jak ona to widzi wszystko, spodobało jej się?"
- Sztudentka: tak, fajna robota by była, gość widać wie, co mówi, młody i sympatyczny, będzie dobrym szefem, ma rację, że nie ma co tworzyć problemów, w opinie w Internecie też nie ma co wierzyć, ogólnie fajna firma mi się wydaje" #ok

Tragedią dla mnie jest fakt, że osoba, która chce iść na psychologię i to biznesu daje się manipulować. To jak ona będzie manipulowała innymi, jak sama dała się podejść na ładny wygląd i Ferrari na zdjęciu? Tragedia.

Żeby nie było, że narzekam bezpodstawnie. Po przyjściu do domu sprawdziłem, co to za firma - w ogłoszeniu na Fejsie nie było nazwy! Okazało się, że przeczucie mnie nie myliło. Praca polega na wciskaniu tych lokat ludziom. Żeby chcieć tam pracować to trzeba samemu wykupić taką lokatę - na 10 lat! Co więcej, trzeba podać dane adresowe swojej rodziny i znajomych!

No rzeczywiście.

2 komentarze:

  1. A koledzy Ci mówili żebyś nie czekał tyle lat... To co opisujesz to tylko smutna rzeczywistość, I biorąc pod uwagę ton wpisu, gwarantuję, że jeszcze wiele rzeczy Cię zaskoczy.

    OdpowiedzUsuń
  2. Niestety masz rację, Anonimowy... Niby żałuję i niby nie żałuję tych 4 lat - poznałem masę świetnych ludzi. Nabrałem doświadczenia... Biorąc pod uwagę ogólną sytuację na rynku stwierdzam, że najlepiej wyszli na tym ci, co po liceum/technikum poszli do pracy. Po technikach to mieli jeszcze lepiej. Nawet ci z zawodówek... Teraz mają swoje biznesy, stałych klientów, renomę... Jeśli ich ZUS nie wykończył to przędą całkiem dobrze.

    OdpowiedzUsuń