sobota, 26 grudnia 2015
Świąteczna (prawie) szóstka
Kolejne kilometry za mną. Oby do przodu. Nie ma, że Święta. Miało być wczoraj, ale wracałem pociągiem do Wawy, później brak obiadu. Wolałem nie. Dziś to było obligatoryjne, ponieważ jestem w trakcie pędzlowania karpatki i sernika.Nie ma przebacz.
wtorek, 22 grudnia 2015
Sześć kilo
Dziś po robocie polazłem znowu. Biegło mi się całkiem lekko i w sumie trzymałem tempo. Bez rwania, bez zadyszki. Aż mnie naszły myśli, żeby strzelić dychę, ale postanowiłem nie przesadzać. Ogólnie jestem zadowolony. Przy poprzednich powrotach nie byłem w stanie tak całkiem dobrze pobiec pod względem samopoczucia. No i ważna rzecz - faktycznie im mniej cukru to tym lepiej. Brzuch trzyma się nawet dobrze. Na pewno lepiej, niż bywało. No i nie zdycham. W święta będzie dyspensa, bo będzie karpatka, ale potem dalej trzymam dyscyplinę.
niedziela, 20 grudnia 2015
Do przodu. Powoli, ale do przodu.
Przemogłem się i polazłem dziś. Jestem z tego bardzo zadowolony, bo biegło mi się bardzo w porządku. Lekkim tempem, bez rwania. Na rozruch. Nawet nie spuchłem. Niestety wciąż bez muzyki, bo nie mam słuchawek :(. W zasadzie więcej do napisania o tym biegu nie mam. Sukces, że się odbył.
Tak z innej beczki - tym bardziej podziwiam ludzi, którzy mając pracę, rodzinę znajdują jeszcze czas na treningi. Czas jak czas, ale siły! To dopiero wyczyn.
Muszę przemyśleć jak te treningi rozplanować i jakie odżywianie wprowadzić, żeby mieć siły po robocie. Tak to przyjeżdżam do domu wypompowany z sił witalnych.
niedziela, 13 grudnia 2015
Na początek trójka z hakiem
Dziś na taki lekki rozruch trochę ponad trzy kilosy. Miało być pięć, ale impulsu do wyjścia dostałem na krótko przed meczem Realu. Czasu dlatego nie starczyło. Ogólnie to tak - nie spasłem się tym razem, więc nie było źle. Przy rozciąganiu jednak czułem, że wszystko zastane jest takie jakieś... No nic, będziemy pracować.
czwartek, 26 listopada 2015
Trzy lata z bieganiem :)
Od tego wszystko się zaczęło. Dokładnie trzy lata temu. Gdyby nie "Wspomnienie" z Fejsa to bym chyba nawet nie wiedział. Jak to szybko zleciało :(.
Pamiętam jak dziś ten dzień, gdy schylając się po coś patrzę - a tu taaka oponka się zrobiła. "No pięknie" - pomyślałem. Coś z tym trzeba było zrobić. Był to już ten czas, gdy nawet w tenisa nie grałem regularnie. Nagle siedzący tryb życia, podjadanie łakoci w międzyczasie i tak się zrobiło. Samopoczucie również było gorsze, byłem ospały i nieruchawy. Teraz - bo od dłuższego czasu mam zasadę "zero cukru" - wiem, że to wina też ciągłego ćpania słodkich rzeczy.
Zacząłem więc... Najpierw były przygody z doborem obuwia, które prawie skończyło się kontuzją. Potem kupiłem miCoacha i był to jeden z najlepszych zakupów w moim życiu. A tak Misia mówiła "po co Ci, na co Ci to". Nie słuchać kobiety - to powinno być naczelną zasadą każdego faceta. I tak to wszystko poszło dalej.
Te trzy lata to - niestety - nieregularne treningi. Jak grywałem w tenisa to jeszcze był ten tenis, więc troszkę inaczej się to rozkładało. Ogólnie jednak to nie jestem zadowolony, ponieważ mogło być dużo lepiej. Tak się zastanawiam, że na pewno jednak mam problemy z motywacją jako taką. Nawet problemy związane z brakiem pracy nie powinny mnie oderwać od sportu. Największego kopniaka dostałem po przymusowej przerwie, gdy mnie ta nerka zaatakowała. Nigdy wcześniej nic nie robiłem na większej kurwie niż wtedy to. Chyba też mam taki charakter, że muszę przeciwko wszystkim i wszystkiemu - wtedy ten pęd, który w zasadzie sam wygenerowałem pcha mnie do przodu na przekór czemukolwiek.
Głównie chciałem biegać pod tenis, później z wielu względów zostało samo bieganie.
Wyleczę obecną kontuzję i wracam. Trochę tęsknię :).
niedziela, 22 listopada 2015
Długo, długo nic a na koniec i tak kontuzja
Właśnie... Dawno nic nie pisałem. Po kontuzji z początku sierpnia nie ruszyłem sportu. Ani biegania, ani piłki. O tenisie to pamiętam tylko tyle, że jest taki sport. Nie oglądam i nie gram. Co więcej - to już przeszło rok, odkąd trzymałem ostatni raz rakietę w ręku.
W piątek wieczorem postanowiłem, że wybiorę się na piłkę. Tak na spokojnie, bez zrywów pograć. Także dlatego, żeby w sobotę sobie pobiegać na 5km też luźno.
Długo udawało mi się utrzymać założenia, ale na koniec w zasadzie źle stanąłem, poślizgnąłem się i wykręciłem piętę. Z początku bolało, ale szybko rozchodziłem. Do domu doszedłem w zasadzie bez większych problemów. W domu też tak nawet nie bolało. Za to od 2.30 w nocy obudził mnie ból, który narastał. Z tego bólu w końcu po chyba dwóch godzinach zasnąłem.Cała sobota kuśtykanie, ale z biegiem czasu coraz lepiej. Dzisiaj - odpukać - mogę normalnie (ale wolno) chodzić, chociaż przy przyspieszeniu i gwałtownym ruchu czuć ból.
No nic... Z tego wszystkiego nie napisałem, że odstawiłem cukier i wszystkie produkty, które zawiera (tyczy się to też syropu glukozowo-fruktozowego). Po raptem dwóch tygodniach czuć już było poprawę samopoczucia. Ogólnie też od dłuższego czasu dbam o to, żeby się nie przeżerać, więc i brzuch nie jest zapasiony.
Wyleczę stopę i wracam.
W piątek wieczorem postanowiłem, że wybiorę się na piłkę. Tak na spokojnie, bez zrywów pograć. Także dlatego, żeby w sobotę sobie pobiegać na 5km też luźno.
Długo udawało mi się utrzymać założenia, ale na koniec w zasadzie źle stanąłem, poślizgnąłem się i wykręciłem piętę. Z początku bolało, ale szybko rozchodziłem. Do domu doszedłem w zasadzie bez większych problemów. W domu też tak nawet nie bolało. Za to od 2.30 w nocy obudził mnie ból, który narastał. Z tego bólu w końcu po chyba dwóch godzinach zasnąłem.Cała sobota kuśtykanie, ale z biegiem czasu coraz lepiej. Dzisiaj - odpukać - mogę normalnie (ale wolno) chodzić, chociaż przy przyspieszeniu i gwałtownym ruchu czuć ból.
No nic... Z tego wszystkiego nie napisałem, że odstawiłem cukier i wszystkie produkty, które zawiera (tyczy się to też syropu glukozowo-fruktozowego). Po raptem dwóch tygodniach czuć już było poprawę samopoczucia. Ogólnie też od dłuższego czasu dbam o to, żeby się nie przeżerać, więc i brzuch nie jest zapasiony.
Wyleczę stopę i wracam.
wtorek, 27 października 2015
Przerwa, przerwa i znowu przerwa
Trochę problemów związanych z brakiem pracy, zdrowotne a w międzyczasie przewijają się kontuzje... Mniejsze lub większe. Teraz się nabawiłem małej acz upierdliwej. No nic, na spokojnie.
piątek, 25 września 2015
Powrót. Kolejny.
Kolejny powrót. Tym razem wzmocnię plecy i brzuch zanim pójdę biegać dychy i więcej. Z piątkami się zastanawiam. Tyle powinienem dać radę.
Dzisiaj pierwszy trening z planu miCoacha "Non Equipment Training". Czyli bez przyrządów. Trening zaplanowany na 15 minut zrobiłem chyba w ok. 20. Zanim jakieś ćwiczenie zrobiłem to musiałem zobaczyć video jak należy je wykonywać.
Pierwsze wrażenia - słabe ręce i oczywiście plecy. Plecy mnie nie zaskoczyły, ale ręce czuję. Osłabły przez brak tenisa przy jednoczesnym braku innego treningu na te partie. Dobrze, że to wyskoczyło.
Trening składał się z trzech części - Pillar Preparation, Movement Preparation i Strength and Power. Czuję ręce cholera. Nie mogę wrzucić video poszczególnych ćwiczeń jak i zrzutu, bo jestem na innym kompie z inną przeglądarką. Jutro ogarnę i na następne posty już będzie.
Fajnie znowu coś porobić.
Dzisiaj pierwszy trening z planu miCoacha "Non Equipment Training". Czyli bez przyrządów. Trening zaplanowany na 15 minut zrobiłem chyba w ok. 20. Zanim jakieś ćwiczenie zrobiłem to musiałem zobaczyć video jak należy je wykonywać.
Pierwsze wrażenia - słabe ręce i oczywiście plecy. Plecy mnie nie zaskoczyły, ale ręce czuję. Osłabły przez brak tenisa przy jednoczesnym braku innego treningu na te partie. Dobrze, że to wyskoczyło.
Trening składał się z trzech części - Pillar Preparation, Movement Preparation i Strength and Power. Czuję ręce cholera. Nie mogę wrzucić video poszczególnych ćwiczeń jak i zrzutu, bo jestem na innym kompie z inną przeglądarką. Jutro ogarnę i na następne posty już będzie.
Fajnie znowu coś porobić.
sobota, 29 sierpnia 2015
Ćwiczenia - planki i brzuszki
Dziś nareszcie odespałem ostatnie półtora tygodnia ciągłych pobudek 5 rano.
Strzeliłem takie lekkie ćwiczenia:
- plank 1m
- brzuszki 20x
- plank 1m
- brzuszki 20x
- plank 1m
- brzuszki 20x
- brzuszki 20x
Nie wiem sam, może jutro bieg? Wciąż mówię, że pobiegam, ale trochę się boję. Może jutro...
Strzeliłem takie lekkie ćwiczenia:
- plank 1m
- brzuszki 20x
- plank 1m
- brzuszki 20x
- plank 1m
- brzuszki 20x
- brzuszki 20x
Nie wiem sam, może jutro bieg? Wciąż mówię, że pobiegam, ale trochę się boję. Może jutro...
niedziela, 23 sierpnia 2015
115 brzuszków
Dziś pod koniec i w przerwie meczu Gijon-Real zrobiłem brzuszki. Progres jest. Niestety nie pobiegałem, ale to może jutro się uda. Troszkę się boję...
sobota, 22 sierpnia 2015
W domu
Dziś trzasło 60 brzuszków i 1:00 plank.
Niby nic, ale o wiele więcej wytrzymałem niż ostatnio :D. Osobisty sukces, takie ABS, wow. Z racji tego, że mięśnie brzucha bardzo szybko się regenerują, to jutro też coś porobię.
Z pewnych względów i tak chudnę, więc będę miał szybszą drogę do sześciopaku :D.
Moim celem jest możliwość robienia 300 brzuszków w ciągu dnia.
Pozdrawiam :).
Niby nic, ale o wiele więcej wytrzymałem niż ostatnio :D. Osobisty sukces, takie ABS, wow. Z racji tego, że mięśnie brzucha bardzo szybko się regenerują, to jutro też coś porobię.
Z pewnych względów i tak chudnę, więc będę miał szybszą drogę do sześciopaku :D.
Moim celem jest możliwość robienia 300 brzuszków w ciągu dnia.
Pozdrawiam :).
czwartek, 20 sierpnia 2015
Z kronikarskiego obowiązku - ćwiczenia w domu
Plank 1:00
Brzuszki 15
Skośne 12
Pompki 10
Plank 1:00
To, co mogę napisać całkiem szczerze to fakt, że mięśnie brzucha mam strasznie słabe. Strasznie. Kiedyś takie nie były, no ale czasy regularnego tenisa minęły a samym bieganiem to tylko zrzuciłem parę nadprogramowych centymetrów. Nic poza tym.
Mimo wszystko będę ruszał z tym. Oprócz planków to może nie jest to zestaw oszałamiający, ale poważnie - więcej dziś nie dałbym rady. Zastanawiam się nad robieniem seryjek w ciągu dnia. Co parę godzin. Jutro też trochę poćwiczę.
Trochę się boję, ale trzeba będzie wrócić do biegania. Boję się tylko tego, że kontuzja wciąż tam się czai.
Brzuszki 15
Skośne 12
Pompki 10
Plank 1:00
To, co mogę napisać całkiem szczerze to fakt, że mięśnie brzucha mam strasznie słabe. Strasznie. Kiedyś takie nie były, no ale czasy regularnego tenisa minęły a samym bieganiem to tylko zrzuciłem parę nadprogramowych centymetrów. Nic poza tym.
Mimo wszystko będę ruszał z tym. Oprócz planków to może nie jest to zestaw oszałamiający, ale poważnie - więcej dziś nie dałbym rady. Zastanawiam się nad robieniem seryjek w ciągu dnia. Co parę godzin. Jutro też trochę poćwiczę.
Trochę się boję, ale trzeba będzie wrócić do biegania. Boję się tylko tego, że kontuzja wciąż tam się czai.
niedziela, 16 sierpnia 2015
Kontuzja dalej trapi, więc robimy brzuch - z psem!
Wciąż trapi mnie kontuzja. Bieganie na razie odpada. Nie szkodzi
więc, żeby w końcu zabrać się za brzuch. Nie jest już tak gorąco, więc
zrobiłem dziś wstępnie króciutkie ćwiczenia. Z bokserem jednak nie da
się, ponieważ piesek musi aktywnie uczestniczyć w tym, co robi kochany
pan :). Coś mi się wydaje, że oprócz planka to ja w domu nic więcej nie
zrobię hahaha :D.
Zresztą, obraz więcej powie :)
Zresztą, obraz więcej powie :)
czwartek, 13 sierpnia 2015
Szukanie pracy mejd in Poland - studium przypadków (dwóch)
Dziś temat zupełnie nie związany ze sportem. Wychodzę z przeziębienia, więc za parę dni ruszam znowu. Szkoda mi straconego czasu, ale nie chcę przyspieszyć niepotrzebnie. Zresztą - nie czuję się na siłach aż tak. Dodatkowo te upały nie stwarzają możliwości do szybszej rekonwalescencji. Dobrze, że już (teoretycznie) się kończą.
W tak zwanym międzyczasie - pomiędzy mega sportowym stylem życia biegając i podjadając ciastki - szukam pracy. Od maja. Odzewu w zasadzie żadnego. Raz w czerwcu przeszedłem rekrutację i przyszedłem pierwszego dnia do pracy - nie było ani umowy do podpisania, ani szefa, ale już ostro chcieli, żebym coś robił. Po mojej stanowczej reakcji i paru godzinach dostałem umowę do ręki, choć szefa dalej nie było. Parę punktów umowy, szczególnie o obowiązkach i odszkodowaniu była napisanych niejasno i mgliście. Gość, który zajmował się moją sprawą nie umiał mi wyjaśnić wątpliwości. Doszło do tego, że pojechałem do domu i napisałem maila do szefa. Nie dość, że nie wyjaśnił to jeszcze podziękował.. Hahaha, dobre. Podpisałbym umowę i później bym świecił oczami. Celowo była tak skonstruowana, żeby w razie czego mieć haka na człowieka. Będąc w biurze byłem otoczony chłopakami z okolicznych wiosek - firma była poza Warszawą - którzy gadali przy mnie tylko o chlaniu. Takim to nie zależy grunt, żeby kasa na wódę była. Bez żalu, dobrze, że tam nie pracuję.
Jednak ja nie o tym... Chciałbym opisać sytuację z tego tygodnia. W grupie na Fejsie dotyczącej szukania roboty ktoś zamieścił ogłoszenie, że szukają pracownika administracyjno-biurowego. To był zeszły piątek, ok.. 18. O kurna, ekstra! Napisałem PW wraz z CV i raptem po paru minutach dostałem odpowiedź - nr telefonu. Po kontakcie umówiliśmy się na rozmowę w poniedziałek. Całość trwała może z pół godziny, bo nie mogłem się dodzwonić. Nie powiem, miałem dość spore nadzieje, bo skoro tak szybko mnie zaprosił na rozmowę po przeczytaniu CV to może są szanse...
Żeby było śmieszniej, w poniedziałek byłem już ustawiony na jedną rozmowę kwalifikacyjną. Będą więc dwie opowieści. Będzie śmiesznie, mniej lub bardziej, ale koniec końców nie ma się z czego śmiać. No to co - jeśli ktoś się nie rozsiadł wygodnie to polecam to uczynić. Można zrobić kawkę, żeby było nastrojowo.
Nadchodzi poniedziałek
AKT I ROZGRZEWKA
Pierwszą rozmowę miałem odnośnie oferty sprzedaż szkoleń. Wiedziałem, że jest to praca tylko na wrzesień, ale to zawsze coś, co nie? Poza tym można było sobie wybrać, czy chce się pracować popołudniami, czy cały dzień. Wybrałem popołudniami, bo miałem (i wciąż jakąś mam) nadzieję, że znajdę do tego czasu coś stałego. Pochodzić trochę po robocie nie zaszkodzi, jeśli wpadnie trochę grosza... Tak tylko wspomnę, żeby dołożyć do suspensu, że od soboty/niedzieli jestem ostro przeziębiony. Teraz już dochodzę do siebie, ale wtedy w poniedziałek to na ostatnich siłach i nogach jeździłem w ten upał. Wracając do tematu - zajeżdżam pod wskazany adres...
Dwa budynki piętrowe obok siebie, pełno nazw firm i biur. No ale nie ma tej mojej firmy C***. Co robić? Kręciłem się na tyle, że wyszedł ochroniarz. Po rozmowie wszedłem do niego i szukaliśmy w spisie firm tej mojej. No jest. Ale jakby jej nie było. Idę raz jeszcze. Ni ma. Wychodzę z budynku a tu wchodzi gość. Obładowany gitarą, keyboardem, teczką i papierami. Dosłownie mistrz. Nie umiałbym tylu rzeczy pomieścić naraz na sobie. Wpuszczam go trzymając mu drzwi - #samarytaninaltruistaempatia. Wychodzę i idę szukać dalej. Może jestem jednak aż takim debilem, że nie potrafię znaleźć biura jednej firmy. Dzwonię do Miniusi, że sytuacja mi się nie podoba. Miniusia każe zadzwonić do Pani z rekrutacji, może pomoże. No dobra, jestem debilem, ale nie aż takim. Nie pomyślałem, żeby zadzwonić. Głupiutki ja. Dzwonię i dowiaduję się, żeby szukać nazwy T***. Na to bym nie wpadł. Idę więc. Wchodzę do środka budynku, idę i patrzę... kolejna zagwozdka - na drzwiach T*** widnieje kartka wydrukowana i przyklejona taśmą "Rekrutacja szkoła muzyczna M****. Do szkoły muzycznej to ja się nie zapisywałem... #WTF?
Wchodzę, widzę Gościa, którego jeszcze parę minut temu mijałem w drzwiach obładowanego sprzętem muzycznym jak muł, przedstawiam się i pytam:
- ja: "czy na pewno dobrze trafiłem"?
- Gościu: "tak, dzień dobry"
- ja: w myślach: "mam wątpliwości"
Sprzęty muzyczne ładnie ustawione w pokoiku. #klimat
Gościu być może młodszy ode mnie. Standardowe pytania i potem opis firmy... Firma z Łodzi, która nie ma nawet biura w Warszawie. Firma M**** jest w obrębie firmy C****. Aktualnie w biurze firmy T****. Aha, ok już kumam. Na czym polegałaby moje praca? Nie na sprzedaży szkoleń. To już z miejsca wiedziałem. To na czym dokładnie?! Zastanawiają się Czytelnicy... Nie trzymam w niepewności. Na chodzeniu po szkołach w trakcie wywiadówek i prezentowaniu oferty M****, która oferuje zajęcia pozalekcyjne dla dzieci z podstawówek. To są szkolenia według nich? Zajęcia pozalekcyjne? Kpina. Jakie warunki zaproponowali?
- G: "mamy podpisane umowy ze 140 szkołami, wchodzimy w trakcie wywiadówek, 50zł brutto za jedno wejście plus 10zł brutto za każdy podpis - ale dopiero po zebraniu 5 podpisów wcześniej - czyli płacone od szóstego w górę; niestety nie możemy obiecać, ile się uda zorganizować, ale z reguły są to 3-4 szkoły na tydzień; "
- ja w myślach: zara-zara; coś tu nie gra. Za dobrze to wygląda. 50zł za wejście na wywiadówkę (tak z kontekstu rozmowy wynikało)?
- ja: 50zł za wejście na każdą wywiadówkę?
- G: nie, za każde wejście do szkoły
- ja: aha, dziękuję.
Gościu celowo ustawił te instrumenty, żeby wyglądało, że mają biuro tu na stałe. Musiałem podpytać, żeby się dowiedzieć, że jednak nie mają stałej siedziby w Warszawie. Firma M*** mieszcząca się w obrębie firmy C****, która musi korzystać z biura firmy T****. Poprosiłem o adres główny firmy, KRS i NIP. Gościu się zdziwił, ale podał. Pożegnaliśmy się i nie spodziewam się telefonu. Zresztą - jaką mam gwarancję, że by mi te pieniądze wypłacili? Skoro taka wielka firma w firmie, mają podpisanych 140 umów ze szkołami a biura nie mają? Ja pitolę.
Rozmowa poszła dość szybko, miałem dużo czasu na dojazd do kolejnej. Bałem się trochę, czy się wyrobię, ale nie miałem o czym z Gościem rozmawiać. Nie brałbym tej roboty nawet jako dodatkowej. Żeby nie przedłużać...
AKT II -NADCHODZI ROZPACZ
Na drugą rozmowę jechałem z nadziejami, szczególnie po tamtej pierwszej, pożal się Boże, rekrutacji. Dojechałem trochę przed czasem. Przyszedłem, przedstawiłem się. Miły, sympatyczny ok. 40letni facet. Na potrzeby dramatu nazwiemy go Kołczu. Teraz to takie modne, amerykańskie. Prawie Europa. Poprosił mnie o pójście do sali konferencyjnej i poczekanie. Byłem ok. 15 minut przed czasem, więc spoko. Czekam sobie i nagle wchodzi młoda dziewczyna. Nazwiemy ją Sztudentka. Dlaczego? Okaże się za chwilę, cierpliwości.
Usiedliśmy, wszedł Kołczu, przedstawił się.
- Kołczu: "może tak inaczej niż powinno się robić zgodnie z dobrym zwyczajem, ale zaczniemy od Pana" - czyli ode mnie
- ja: przedstawiam swoją historię życia
- Kołczu: "poproszę teraz Panią"
- Sztudentka: opowiada o sobie... zamierza studiować
- Kołczu: a gdzie Pani zamierza studiować?
- Sztudentka: "albo dziennikarstwo albo psychologię biznesu" #notojużpomniedowidzenia
#cośniehalo - pierwszy sygnał ostrzegawczy. Rekrutacja w dwie osoby naraz? Trochę dziwne. Nic to, jedziemy dalej.
Kołczu podziękował i poprosił o chwilkę czasu - parę minut podpinał swojego iPada do rzutnika. W końcu się udało. Zaczął opowiadać o sobie, jak to on zaczynał w tej firmie jeszcze w Niemczech, jak miał 20 lat a teraz jest tutaj, w tym miejscu. #urzekłamnietwojahistoria Jest dyrektorem, który ostatnio nabił świetny rekord w firmie.
Następnie o samej firmie i działalności... Zaznaczam, że całość wywodu trwała 40 minut. Cały czas była to typowa mowa coachingowa, zero konkretów - mnóstwo frazesów. Kolejny sygnał ostrzegawczy. Pojechał po prostu z propagandą sukcesu, jak za komuny:
- Kołczu cały czas: Głównie oferujemy lokaty dla rodziców dzieci, żeby później te dzieci miały na 18 urodziny ileś tam dziesiątek tysięcy złotych. Jestem dumny z tego, że ileś tam tych dzieci będzie miało takie pieniądze na start. #płaczę W bankach to tak nie ma, my jesteśmy od nich lepsi
- "w naszej firmie to można szybko zarobić i się dorobić. (Pokazuje zdjęcia młodych ludzi z Ferrari u boku.) W Czechach jeden to nawet w ciągu paru miesięcy stał się dyrektorem. Znam go, super facet."
- "w Internecie jest wiele opinii o wielu pracodawcach, ale dla mnie one nie są wiarygodne"
- "no bo nikt mi nie powie, że 200zł co miesiąc to dużo, jak dziecko później może mieć tyle pieniędzy na start?"
- "kolega z Francji przyjechał do mnie, myślał, że jest u nas bieda a jeździ i mówi, jak Wy macie super" #wowowow
Tutaj zareagowałem, bo po 20 minutach bzdur mi się znudziło.
- ja: :ja wszystko rozumiem, każdemu takie pieniądze by się przydały, ale jak to ma się do sytuacji w Polsce? Po pierwsze struktura społeczna zmienia się na gorsze - niknie klasa średnia a rośnie procent ludzi żyjących w ubóstwie, dla których 200zł to będzie duże obciążenie. Przecież w klasę średnią głównie skierowane są oferty tego typu.. Poza tym mamy niż demograficzny, zamykane są szkoły podstawowe, średnie, coraz mniej studentów - uczelnie się biją o każdego studenta"
- Kołczu (trochę się zmieszał, ale później ruszył z przytupem): "a co mnie to obchodzi, jak idę do klienta to nie wychodzę bez podpisanej umowy, jak idę do 10 klientów to 10 ze mną podpisuje" #ahatosorry
Patrzę co on robi, a ten szuka w iPadzie slajdu jakiegoś. Znalazł. Slajd megamotywacyjny w stylu "nie słuchać ludzi, którzy wszędzie szukają problemów, tylko je rozwiązywać".
- Kołczu patrzy na mnie z wkurzonym wzrokiem: to w zasadzie nie do Pana, ale u nas nie zajmujemy się wynajdywaniem problemów, tylko działamy, żeby ludziom było lepiej #nożkurwarzeczywiście
- ja: wie Pan, tak na przyszłość, jeśli w ogóle nawiążemy współpracę, ja nie boję się nikogo i niczego i jeśli trzeba o czymś mówić to mówię
- Kołczu: "rozumiem, nie mam żalu, nie gniewam się... bla, bla, bla" i dalej ciągnie z tą firmą... Ile zarabiają dyrektorzy, kierownicy, jakie odprawy mają dyrektorzy... Zdjęcia z wakacji, zdjęcia z gry w piłkę.
Super.
Po 40 minutach koniec wykładu motywacyjnego. Jak to super jest w firmie, jakimi oni samochodami nie jeżdżą i tak dalej. Kołczu się zbiera z iPadem i zaczyna się powoli żegnać. WTF?
- ja: "czy mogę mieć pytanie?"
- Kołczu (mina w stylu #znowuon): "tak, proszę"
- ja: do tej pory nie dowiedziałem się jakie są warunki pracy w firmie: Jaki rodzaj umowy - zlecenie, o pracę, o dzieło, trzeba założyć działalność? Po drugie, jaki system płac - podstawa plus dodatki, pensja stała czy prowizyjnie?
Łaskawie wyjaśnił i szybko się pożegnaliśmy wszyscy. Bite 40 minut pieprzenia o niczym, zero konkretów i obiecywanie gruszek na wierzbie. Przy zastosowaniu wielu technik manipulacji. Na tym akurat się znam. Najbardziej podejrzane jednak dla mnie było to, że przez 40 minut "motywacji" nie powiedział nic konkretnego. Kołczing? Raczej pranie mózgu. Ewidentnie w tym przypadku. Za dużo TV i Ameryki.
Niby mógłbym zakończyć, ale naprawdę załamałem się jednak na samym końcu. Wyszliśmy ze Sztudentką z biura i załapałem rozmowę z nią - "jak ona to widzi wszystko, spodobało jej się?"
- Sztudentka: tak, fajna robota by była, gość widać wie, co mówi, młody i sympatyczny, będzie dobrym szefem, ma rację, że nie ma co tworzyć problemów, w opinie w Internecie też nie ma co wierzyć, ogólnie fajna firma mi się wydaje" #ok
Tragedią dla mnie jest fakt, że osoba, która chce iść na psychologię i to biznesu daje się manipulować. To jak ona będzie manipulowała innymi, jak sama dała się podejść na ładny wygląd i Ferrari na zdjęciu? Tragedia.
Żeby nie było, że narzekam bezpodstawnie. Po przyjściu do domu sprawdziłem, co to za firma - w ogłoszeniu na Fejsie nie było nazwy! Okazało się, że przeczucie mnie nie myliło. Praca polega na wciskaniu tych lokat ludziom. Żeby chcieć tam pracować to trzeba samemu wykupić taką lokatę - na 10 lat! Co więcej, trzeba podać dane adresowe swojej rodziny i znajomych!
No rzeczywiście.
W tak zwanym międzyczasie - pomiędzy mega sportowym stylem życia biegając i podjadając ciastki - szukam pracy. Od maja. Odzewu w zasadzie żadnego. Raz w czerwcu przeszedłem rekrutację i przyszedłem pierwszego dnia do pracy - nie było ani umowy do podpisania, ani szefa, ale już ostro chcieli, żebym coś robił. Po mojej stanowczej reakcji i paru godzinach dostałem umowę do ręki, choć szefa dalej nie było. Parę punktów umowy, szczególnie o obowiązkach i odszkodowaniu była napisanych niejasno i mgliście. Gość, który zajmował się moją sprawą nie umiał mi wyjaśnić wątpliwości. Doszło do tego, że pojechałem do domu i napisałem maila do szefa. Nie dość, że nie wyjaśnił to jeszcze podziękował.. Hahaha, dobre. Podpisałbym umowę i później bym świecił oczami. Celowo była tak skonstruowana, żeby w razie czego mieć haka na człowieka. Będąc w biurze byłem otoczony chłopakami z okolicznych wiosek - firma była poza Warszawą - którzy gadali przy mnie tylko o chlaniu. Takim to nie zależy grunt, żeby kasa na wódę była. Bez żalu, dobrze, że tam nie pracuję.
Jednak ja nie o tym... Chciałbym opisać sytuację z tego tygodnia. W grupie na Fejsie dotyczącej szukania roboty ktoś zamieścił ogłoszenie, że szukają pracownika administracyjno-biurowego. To był zeszły piątek, ok.. 18. O kurna, ekstra! Napisałem PW wraz z CV i raptem po paru minutach dostałem odpowiedź - nr telefonu. Po kontakcie umówiliśmy się na rozmowę w poniedziałek. Całość trwała może z pół godziny, bo nie mogłem się dodzwonić. Nie powiem, miałem dość spore nadzieje, bo skoro tak szybko mnie zaprosił na rozmowę po przeczytaniu CV to może są szanse...
Żeby było śmieszniej, w poniedziałek byłem już ustawiony na jedną rozmowę kwalifikacyjną. Będą więc dwie opowieści. Będzie śmiesznie, mniej lub bardziej, ale koniec końców nie ma się z czego śmiać. No to co - jeśli ktoś się nie rozsiadł wygodnie to polecam to uczynić. Można zrobić kawkę, żeby było nastrojowo.
Nadchodzi poniedziałek
AKT I ROZGRZEWKA
Pierwszą rozmowę miałem odnośnie oferty sprzedaż szkoleń. Wiedziałem, że jest to praca tylko na wrzesień, ale to zawsze coś, co nie? Poza tym można było sobie wybrać, czy chce się pracować popołudniami, czy cały dzień. Wybrałem popołudniami, bo miałem (i wciąż jakąś mam) nadzieję, że znajdę do tego czasu coś stałego. Pochodzić trochę po robocie nie zaszkodzi, jeśli wpadnie trochę grosza... Tak tylko wspomnę, żeby dołożyć do suspensu, że od soboty/niedzieli jestem ostro przeziębiony. Teraz już dochodzę do siebie, ale wtedy w poniedziałek to na ostatnich siłach i nogach jeździłem w ten upał. Wracając do tematu - zajeżdżam pod wskazany adres...
Dwa budynki piętrowe obok siebie, pełno nazw firm i biur. No ale nie ma tej mojej firmy C***. Co robić? Kręciłem się na tyle, że wyszedł ochroniarz. Po rozmowie wszedłem do niego i szukaliśmy w spisie firm tej mojej. No jest. Ale jakby jej nie było. Idę raz jeszcze. Ni ma. Wychodzę z budynku a tu wchodzi gość. Obładowany gitarą, keyboardem, teczką i papierami. Dosłownie mistrz. Nie umiałbym tylu rzeczy pomieścić naraz na sobie. Wpuszczam go trzymając mu drzwi - #samarytaninaltruistaempatia. Wychodzę i idę szukać dalej. Może jestem jednak aż takim debilem, że nie potrafię znaleźć biura jednej firmy. Dzwonię do Miniusi, że sytuacja mi się nie podoba. Miniusia każe zadzwonić do Pani z rekrutacji, może pomoże. No dobra, jestem debilem, ale nie aż takim. Nie pomyślałem, żeby zadzwonić. Głupiutki ja. Dzwonię i dowiaduję się, żeby szukać nazwy T***. Na to bym nie wpadł. Idę więc. Wchodzę do środka budynku, idę i patrzę... kolejna zagwozdka - na drzwiach T*** widnieje kartka wydrukowana i przyklejona taśmą "Rekrutacja szkoła muzyczna M****. Do szkoły muzycznej to ja się nie zapisywałem... #WTF?
Wchodzę, widzę Gościa, którego jeszcze parę minut temu mijałem w drzwiach obładowanego sprzętem muzycznym jak muł, przedstawiam się i pytam:
- ja: "czy na pewno dobrze trafiłem"?
- Gościu: "tak, dzień dobry"
- ja: w myślach: "mam wątpliwości"
Sprzęty muzyczne ładnie ustawione w pokoiku. #klimat
Gościu być może młodszy ode mnie. Standardowe pytania i potem opis firmy... Firma z Łodzi, która nie ma nawet biura w Warszawie. Firma M**** jest w obrębie firmy C****. Aktualnie w biurze firmy T****. Aha, ok już kumam. Na czym polegałaby moje praca? Nie na sprzedaży szkoleń. To już z miejsca wiedziałem. To na czym dokładnie?! Zastanawiają się Czytelnicy... Nie trzymam w niepewności. Na chodzeniu po szkołach w trakcie wywiadówek i prezentowaniu oferty M****, która oferuje zajęcia pozalekcyjne dla dzieci z podstawówek. To są szkolenia według nich? Zajęcia pozalekcyjne? Kpina. Jakie warunki zaproponowali?
- G: "mamy podpisane umowy ze 140 szkołami, wchodzimy w trakcie wywiadówek, 50zł brutto za jedno wejście plus 10zł brutto za każdy podpis - ale dopiero po zebraniu 5 podpisów wcześniej - czyli płacone od szóstego w górę; niestety nie możemy obiecać, ile się uda zorganizować, ale z reguły są to 3-4 szkoły na tydzień; "
- ja w myślach: zara-zara; coś tu nie gra. Za dobrze to wygląda. 50zł za wejście na wywiadówkę (tak z kontekstu rozmowy wynikało)?
- ja: 50zł za wejście na każdą wywiadówkę?
- G: nie, za każde wejście do szkoły
- ja: aha, dziękuję.
Gościu celowo ustawił te instrumenty, żeby wyglądało, że mają biuro tu na stałe. Musiałem podpytać, żeby się dowiedzieć, że jednak nie mają stałej siedziby w Warszawie. Firma M*** mieszcząca się w obrębie firmy C****, która musi korzystać z biura firmy T****. Poprosiłem o adres główny firmy, KRS i NIP. Gościu się zdziwił, ale podał. Pożegnaliśmy się i nie spodziewam się telefonu. Zresztą - jaką mam gwarancję, że by mi te pieniądze wypłacili? Skoro taka wielka firma w firmie, mają podpisanych 140 umów ze szkołami a biura nie mają? Ja pitolę.
Rozmowa poszła dość szybko, miałem dużo czasu na dojazd do kolejnej. Bałem się trochę, czy się wyrobię, ale nie miałem o czym z Gościem rozmawiać. Nie brałbym tej roboty nawet jako dodatkowej. Żeby nie przedłużać...
AKT II -NADCHODZI ROZPACZ
Na drugą rozmowę jechałem z nadziejami, szczególnie po tamtej pierwszej, pożal się Boże, rekrutacji. Dojechałem trochę przed czasem. Przyszedłem, przedstawiłem się. Miły, sympatyczny ok. 40letni facet. Na potrzeby dramatu nazwiemy go Kołczu. Teraz to takie modne, amerykańskie. Prawie Europa. Poprosił mnie o pójście do sali konferencyjnej i poczekanie. Byłem ok. 15 minut przed czasem, więc spoko. Czekam sobie i nagle wchodzi młoda dziewczyna. Nazwiemy ją Sztudentka. Dlaczego? Okaże się za chwilę, cierpliwości.
Usiedliśmy, wszedł Kołczu, przedstawił się.
- Kołczu: "może tak inaczej niż powinno się robić zgodnie z dobrym zwyczajem, ale zaczniemy od Pana" - czyli ode mnie
- ja: przedstawiam swoją historię życia
- Kołczu: "poproszę teraz Panią"
- Sztudentka: opowiada o sobie... zamierza studiować
- Kołczu: a gdzie Pani zamierza studiować?
- Sztudentka: "albo dziennikarstwo albo psychologię biznesu" #notojużpomniedowidzenia
#cośniehalo - pierwszy sygnał ostrzegawczy. Rekrutacja w dwie osoby naraz? Trochę dziwne. Nic to, jedziemy dalej.
Kołczu podziękował i poprosił o chwilkę czasu - parę minut podpinał swojego iPada do rzutnika. W końcu się udało. Zaczął opowiadać o sobie, jak to on zaczynał w tej firmie jeszcze w Niemczech, jak miał 20 lat a teraz jest tutaj, w tym miejscu. #urzekłamnietwojahistoria Jest dyrektorem, który ostatnio nabił świetny rekord w firmie.
Następnie o samej firmie i działalności... Zaznaczam, że całość wywodu trwała 40 minut. Cały czas była to typowa mowa coachingowa, zero konkretów - mnóstwo frazesów. Kolejny sygnał ostrzegawczy. Pojechał po prostu z propagandą sukcesu, jak za komuny:
- Kołczu cały czas: Głównie oferujemy lokaty dla rodziców dzieci, żeby później te dzieci miały na 18 urodziny ileś tam dziesiątek tysięcy złotych. Jestem dumny z tego, że ileś tam tych dzieci będzie miało takie pieniądze na start. #płaczę W bankach to tak nie ma, my jesteśmy od nich lepsi
- "w naszej firmie to można szybko zarobić i się dorobić. (Pokazuje zdjęcia młodych ludzi z Ferrari u boku.) W Czechach jeden to nawet w ciągu paru miesięcy stał się dyrektorem. Znam go, super facet."
- "w Internecie jest wiele opinii o wielu pracodawcach, ale dla mnie one nie są wiarygodne"
- "no bo nikt mi nie powie, że 200zł co miesiąc to dużo, jak dziecko później może mieć tyle pieniędzy na start?"
- "kolega z Francji przyjechał do mnie, myślał, że jest u nas bieda a jeździ i mówi, jak Wy macie super" #wowowow
Tutaj zareagowałem, bo po 20 minutach bzdur mi się znudziło.
- ja: :ja wszystko rozumiem, każdemu takie pieniądze by się przydały, ale jak to ma się do sytuacji w Polsce? Po pierwsze struktura społeczna zmienia się na gorsze - niknie klasa średnia a rośnie procent ludzi żyjących w ubóstwie, dla których 200zł to będzie duże obciążenie. Przecież w klasę średnią głównie skierowane są oferty tego typu.. Poza tym mamy niż demograficzny, zamykane są szkoły podstawowe, średnie, coraz mniej studentów - uczelnie się biją o każdego studenta"
- Kołczu (trochę się zmieszał, ale później ruszył z przytupem): "a co mnie to obchodzi, jak idę do klienta to nie wychodzę bez podpisanej umowy, jak idę do 10 klientów to 10 ze mną podpisuje" #ahatosorry
Patrzę co on robi, a ten szuka w iPadzie slajdu jakiegoś. Znalazł. Slajd megamotywacyjny w stylu "nie słuchać ludzi, którzy wszędzie szukają problemów, tylko je rozwiązywać".
- Kołczu patrzy na mnie z wkurzonym wzrokiem: to w zasadzie nie do Pana, ale u nas nie zajmujemy się wynajdywaniem problemów, tylko działamy, żeby ludziom było lepiej #nożkurwarzeczywiście
- ja: wie Pan, tak na przyszłość, jeśli w ogóle nawiążemy współpracę, ja nie boję się nikogo i niczego i jeśli trzeba o czymś mówić to mówię
- Kołczu: "rozumiem, nie mam żalu, nie gniewam się... bla, bla, bla" i dalej ciągnie z tą firmą... Ile zarabiają dyrektorzy, kierownicy, jakie odprawy mają dyrektorzy... Zdjęcia z wakacji, zdjęcia z gry w piłkę.
Super.
Po 40 minutach koniec wykładu motywacyjnego. Jak to super jest w firmie, jakimi oni samochodami nie jeżdżą i tak dalej. Kołczu się zbiera z iPadem i zaczyna się powoli żegnać. WTF?
- ja: "czy mogę mieć pytanie?"
- Kołczu (mina w stylu #znowuon): "tak, proszę"
- ja: do tej pory nie dowiedziałem się jakie są warunki pracy w firmie: Jaki rodzaj umowy - zlecenie, o pracę, o dzieło, trzeba założyć działalność? Po drugie, jaki system płac - podstawa plus dodatki, pensja stała czy prowizyjnie?
Łaskawie wyjaśnił i szybko się pożegnaliśmy wszyscy. Bite 40 minut pieprzenia o niczym, zero konkretów i obiecywanie gruszek na wierzbie. Przy zastosowaniu wielu technik manipulacji. Na tym akurat się znam. Najbardziej podejrzane jednak dla mnie było to, że przez 40 minut "motywacji" nie powiedział nic konkretnego. Kołczing? Raczej pranie mózgu. Ewidentnie w tym przypadku. Za dużo TV i Ameryki.
Niby mógłbym zakończyć, ale naprawdę załamałem się jednak na samym końcu. Wyszliśmy ze Sztudentką z biura i załapałem rozmowę z nią - "jak ona to widzi wszystko, spodobało jej się?"
- Sztudentka: tak, fajna robota by była, gość widać wie, co mówi, młody i sympatyczny, będzie dobrym szefem, ma rację, że nie ma co tworzyć problemów, w opinie w Internecie też nie ma co wierzyć, ogólnie fajna firma mi się wydaje" #ok
Tragedią dla mnie jest fakt, że osoba, która chce iść na psychologię i to biznesu daje się manipulować. To jak ona będzie manipulowała innymi, jak sama dała się podejść na ładny wygląd i Ferrari na zdjęciu? Tragedia.
Żeby nie było, że narzekam bezpodstawnie. Po przyjściu do domu sprawdziłem, co to za firma - w ogłoszeniu na Fejsie nie było nazwy! Okazało się, że przeczucie mnie nie myliło. Praca polega na wciskaniu tych lokat ludziom. Żeby chcieć tam pracować to trzeba samemu wykupić taką lokatę - na 10 lat! Co więcej, trzeba podać dane adresowe swojej rodziny i znajomych!
No rzeczywiście.
poniedziałek, 10 sierpnia 2015
Yhh :(
Najpierw kontuzja. Później fala upałów. Pierwsze strzały gorąca przeżyłem i planowałem wziąć się ostrożnie za brzuch. Być może sprawdzić, czy kontuzja tyłka poszła sobie precz i zrobić małe przebieżki. Czemu więc tego nie robię?
Nie robię tego, ponieważ.... jestem chory. Tak. W tę pogodę najlepiej.
Nie robię tego, ponieważ.... jestem chory. Tak. W tę pogodę najlepiej.
wtorek, 4 sierpnia 2015
O.S.V.
Kontuzję uznaję (jak wszystko, co się wokół mnie dzieje) za znak. Tutaj sądzę, że chodzi o to, żebym na razie przystopował z bieganiem i skupił się na brzuchu, bo naprawdę trzeba.
Niech i tak będzie.
niedziela, 2 sierpnia 2015
Kontuzja
Plan był taki... Miałem pojechać do brata, żeby mnie ściął maszynką i od niego wrócić biegając. Nawet sobie trasę fajną obmyśliłem. Niestety przedłużyło się wszystko, bo maszynka - w zasadzie bateria - odmawiała posłuszeństwa będąc niedoładowaną. Zeszło się długo. Było na tyle późno, że chciałem wrócić busem. Miałem go za parę minut. Będąc już w drzwiach jednak postanowiłem, że nie - będę biegał! Założyłem HRM, włączyłem kompjuter miCoacha i poleciałem.
Po drugim kilometrze poczułem ukłucie w lewym pośladku przy biegu. Ból nasilał się z każdym krokiem i było to już na tyle kiepskie, że przystanąłem. Podjeżdżał bus, który mi pasował, więc przemogłem się i dobiegłem do niego. No coś niesamowitego.
Dzisiaj parę razy poczułem tyłek, ale sądziłem, że to z krzywego siedzenia na kanapie. Okazuje się, że nie. No nic, zobaczę na ile mnie to wyautuje z biegu. A już się tak nastawiałem, że będą interwałki w tym miechu...
:( Smuteczek :(
sobota, 1 sierpnia 2015
Lipiec :)
SPALONE KALORIE: 5542 CAL :D.
Drugi miesiąc regularnego biegania za mną. Kilometraż poprawiony o 10km z hakiem. Nie jest źle. Czy mogło być lepiej? Nie. Nie chciałem szarżować niepotrzebnie. To dopiero drugi miesiąc. Stopniowo będę wprowadzał większe obciążenia.
Było parę dłuższych przerw. Trochę też zaczynam odczuwać skutki spadku motywacji. Muszę to zwalczyć. Znalazłem fajne miejsce - Kępę Potocką. Tam będę też biegał.
Powoli zbliżam się do magicznych 150km, po których miałem zacząć interwały. Przejrzę na spokojnie plany miCoacha i znajdę coś w miarę lekkiego na rozruszanie - nie czuję się na siłach, by porywać się na katorżnicze treningi. Jeszcze nie teraz.
Ogólnie to pozytywnie ten miesiąc zleciał. Kilometry szły aż miło. Pogoda dopisywała w większości (chyba, że była burza, wtedy nie biegałem, choć było zaplanowane). No nic, niedługo zawitam na Agrykolę :D.
czwartek, 30 lipca 2015
Dycha na koniec
Dzisiaj dyszka. Tempo w zasadzie kiepskie, liczyłem na więcej. Licząc na więcej mam też na myśli to, że przeszło mi przez głowę, żeby zrobić 20km. Dochodząc do dziesiątego wiedziałem, że to nie dziś. Źle pojadłem i źle się nawodniłem, więc nie było już paliwa. Chociaż i tak w trakcie biegu zjadłem wafelka i wypiłem 0,5l Nestea. No taki dziś był zabiegany dzień.
Mimo wszystko chciałem, żeby nie było nudno, więc poleciałem na zasadzie "gdzie nogi poniosą". Poniosły na Kępę Potocką (m. in.), gdzie - jak się okazuje - są atestowane trasy dla biegaczy! 5km i chyba 2km. Oj, chyba będę tam wpadał. Fajny teren, niby przy drodze a w parku i zacisznie.
Tempo pozostawia wiele do życzenia, no ale nie mogę mieć - na razie - wszystkiego. W sumie wyjściowo nie celowałem w czas a w dystans. Później było za późno. Zresztą... i tak nie było wystarczająco sił i paliwa.
Teraz przerwy miałem więcej niż 2 dni - trochę byłem zmęczony a i nie chciałem przesadzać aż tak bardzo z biciem poprzedniego miesięcznego dystansu. Może to za dużo asekuracji, ale nie chcę przesadzić - jak się uprę to potrafię nie mieć umiaru. Nie zawsze dobrze na tym wychodziłem ;).
To raczej ostatni trening tego miesiąca. Drugi miesiąc solidnie przepracowany :D.
niedziela, 26 lipca 2015
Dyszka. Zalecana rozgrzewka dla biegaczy i częściowo (?) dla tenisistów.
Ostatnie dni dały mi w kość. Niby nic, ale jednak...
1 noc - usnąłem gdzieś koło 24. Pobudka 4.30.
2 noc - myślałem, że się wyśpię. Też zasnąłem koło 24. Gdzie tam - gdzieś po 5. ptaki postanowiły się kłócić tuż koło mojego okna (mieszkam na poddaszu). Przez 2 lata mieszkania tutaj nigdy nic takiego mi się nie zdarzyło. Nigdy.
3 noc - też ok. 24. się położyłem. Pobudka punkt 6. rano - pies robił sobie toaletkę.
Organizm średnio potrzebuje ok 48h do powrotu do równowagi po zarwanej nocy. Ja miałem trzy podejścia ;). Nie czułem się na siłach, w zasadzie czułem się dziwnie. W żadnym wypadku nie było mowy o jakimkolwiek treningu. Całkowicie by mi odcięło kontaktowanie, pewnie jeszcze gorzej niż wtedy, co wpadłem na gościa w Ogrodzie Krasińskich parę treningów wstecz ;). Dziś w końcu się udało. Nic nie przeszkadzało.
Różnica znaczna, jak zacznę sobie rozgrzewkowo a później przyspieszę. Nie tak, jak ostatnio, że spuchłem z początku i później ledwo ciągnąłem. Nie starałem się dziś jednak iść w konkury i szarpać się na czasówkę. Chciałem fajnego biegu z jak najmniejszą ilością przystanków. W zasadzie mi się to udało. Po drodze kupiłem Powerade'a i to był jak zawsze dobry pomysł. Miałem też pomysł 15km, ale wolałem nie ryzykować. Kończę dopiero drugi miesiąc regularnych treningów, więc nie chcę przesadzać. Poza tym miałem przerwę dłuższą teraz po takiej sytuacji, więc też nie wiedziałem do końca, czy dam radę.
Tak teraz patrzę, że ósmy kilometr zrobiłem w 04:43... To chyba najszybszy kilometr w życiu. Pozytyw :D. Tak do końca nie chcę przykręcać sobie śruby, bo moim nadrzędnym celem jest przerobienie interwałów. Zanim do tego dojdzie chcę przebiec około 150km, żeby mieć organizm rozbiegany. Jak tak dalej dobrze pójdzie, to we wrześniu będę mógł zacząć. Pewnie z jakimś planem miCoacha. Zobaczę tylko, jak bardzo ciężkie. Wszystko zależy od zbudowania przeze mnie jako-takiej formy ;).
Na spokojnie, powoli. Mi się nie spieszy. Czuję radość z biegania i nawet, jeśli 10km zrobię grubo powyżej godziny, to i tak będę mega szczęśliwy :D.
Dzisiaj wpadłem na Fejsie na video od Mateusza Jasińskiego o rozgrzewce. Świetna rzecz, proste ćwiczenia a rozgrzeją ciało :). Dla tenisistów zastanowiłbym się nad dodatkowymi ćwiczeniami rozgrzewającymi ręce, nadgarstki oraz ćwiczenia na nogi imitujące poruszanie się po korcie... To już specjaliści by musieli się wypowiedzieć.
Tak ogólnie lepsza i taka rozgrzewka niż żadna. Po treningu obowiązkowe rozciąganie, zimna kąpiel i coś na ząb :).
środa, 22 lipca 2015
Kiepska prawie ósemka
Chciałem wczoraj pobiec do brata i planowałem start o 20. Trochę mi się opóźniło, o jakieś pół godziny. Niepotrzebnie zacząłem zbyt szybko, bo szybko spuchłem ;). Później ciężko było mi złapać rytm. No niestety, kiepski bieg. Nie podobał mi się w ogóle. Tyle, że chociaż cokolwiek pobiegane. W kiepskim stylu za to. Nawet jak chciałem, to w późniejszych etapach nie byłem w stanie przyspieszyć. Łapały mnie kolki. Wszystko przez to, że ruszyłem bez rozgrzewki. Idiotyzm.
Końcówkę zrobiłem za to jak należy. "Cool down", rozciąganie się, zimna kąpiel i dopicie Powerade'a, z którym biegłem ostatnie kilometry.
Dziś odpocznę i wstępnie jutro planują 5 kilo zrobić. Za dużo dłuższych wybiegań też nie jest dobrze. Będzie piątka z nastawieniem na intensywność.
sobota, 18 lipca 2015
Dyszka. Nowe elementy treningu - materiał.
Całą środę i cały czwartek bolały mnie tak dziwnie stopy po piłce. Od przodu zaraz nad stopami. Jakby od sprintów, których dawno nie robiłem tak, jak należy. Pewnie przez to. O żadnym bieganiu nie mogło być mowy :). W piątek zaś byłem w rozjazdach Wawa-dom, dom-Wawa. Tyle godzin w pociągu bez klimy w takim upale plus załatwianie spraw bez obiadu aż do 21.30 dobiło mnie na tyle, że nie miałem sił. Po prostu nie dałbym rady, nie chciałem forsować.
Dzisiaj po nawet nie tyle upalnym, co dusznym dniu chciałem coś porobić. Wyszło na 10km. Wyszedłem z założeniem zrobienia kilometrażu w tempie na tyle szybkim, żeby nie był to chód, ale na tyle wolnym, żeby nie umierać. Na to przyjdzie czas.
Biegło mi się dobrze, nawet lekko bym powiedział. Po drodze kupiłem wodę, bo jeszcze czuć było temperaturę. W takie temperatury zawsze będę miał wodę w ręku.
Dziś był o tyle wyjątkowy dzień, że celem było wprowadzenie prawidłowej rozgrzewki (bieg) oraz "schłodzenia (cool-down)". Będę stosował, ale skoro na długie wybiegania potrzeba 10min. schłodzenia, to będę musiał doliczyć z 1,5-2km więcej do treningu, jeśli 10km ma być treningu właściwego. No nic, może dam radę. Ewentualnie zamknę wszystko w tych 10km. Poniżej podaję skan ze strony Internetów (od razu z podanym źródłem). Po schłodzeniu poszedłem się tradycyjnie rozciągać. Zwiększyłem czas na jedno rozciągnięcie z 8s do 10s. Udało się kupić mleko czekoladowe, które od razu wchłonąłem. W domu zimna kąpiel i połówka Powerade'a. Jutro psi trening, muszę być w dyspozycji :).
wtorek, 14 lipca 2015
Nagła piłka i pies
Dziś Kolega odezwał się, bo brakowało im ludzi do gry. Tak normalnie to po prostu nie mam kasy i nie lubię mieć długów, ale w takiej sytuacji postanowiłem zagrać.
Co na plus? Jeden mój gol, który wszedł jak chciałem. Dobre przyjęcie i strzał z transferem ciężaru ciała, żeby dołożyć siły. Wpadło idealnie jak chciałem - koło słupka. Poza tym to kondycyjnie dziś wytrzymałem o niebo lepiej niż przy ostatnim razie. Z tym, że wtedy tyle nie trenowałem, więc byłem zastany. Teraz było nawet, nawet.
Podania nie wychodziły mi jak chciałem, z reguły dokładałem za mało siły. Trochę kulała też antycypacja. Kondycja mogła by być lepsza, ale to z czasem. W dryblingi nie wchodziłem, bo i tak nic by z tego nie było. Kiepsko broniłem i kiepsko stałem na bramce. Wpuściłem ostatniego gola, czym przegraliśmy bo się czas skończył.
Atmosfera i gra super. Ludzie potrafiący grać w piłkę i myśleć. Przeciwko takim najtrudniej grać, bo margines błędu robi się szalenie mały. Samo wybieganie nie wystarczy.
Jestem zmęczony jak koń po Wielkiej Pardubickiej, ale zadowolony :).
A tutaj mój pies z dzisiaj. Razem ze swoją Panią na końcu :).
sobota, 11 lipca 2015
Prawie dycha, lekkim tempem
Dzisiaj prawie 10km, ale tempem bardzo lekkim. Nosiło mnie, żeby pobiegać, ale nie zregenerowałem się na tyle, żeby szarpać tempo. Mimo wszystko uznaję wypad za udany :). Teraz postaram się zrobić 2 dni przerwy.
Niestety dziś znowu przeszacowałem nawodnienie przed biegiem. Dodatkowo zbyt mało zjadłem a wydawało mi się, że będzie ok. Na szczęście miałem trochę drobnych, to kupiłem batonik i Fantę w puszce. Dzięki temu mogłem przeć dalej. Następny raz przypilnuję się bardziej.
czwartek, 9 lipca 2015
Dziś: pobudka 4.35, Cola ratuje trening, zdążam przed ulewą.
Dziś piesio zrobił pobudkę 4.35, bo oczy strasznie swędziały i bokserskie dzieciątko się drapało, otrzepywało i kręciło. Wolałem z nią wyjść od razu.
Co ciekawe myślałem, że jest po 5. To zawsze różnica ;). Wróciliśmy i poszedłem znowu spać - do 10.30. Kolejna noc z rzędu, gdzie się nie wysypiam. A to upały a to burze.
Dzisiaj wyszły wszystkie zaległości.
Ubierając się w domu było fajnie chłodno, chmury zakrywały słońce. Miałem trochę drobnych i poprosiłem dziewczyną o złotówkę. Zawsze mam kasę, na wszelki wypadek. Teraz, jak są wysokie temperatury i jak biegnę na 10km, to mam na trasie sklep, gdzie zawsze biorę picie. Wszystko mając wylazłem.
Jak tylko wyszedłem z domu, nie zdążyłem włączyć nawet miCoacha a tu bach - słońce i od razu duchota. Dodatkowo jeszcze grzało od asfaltu. No nic, wracać do domu nie zamierzałem, bez przesady. Choć z miejsca zrobiło mi się z deczka gorąco. Ruszyłem lekko i sukcesywnie starałem się przyspieszać. Około 5km zaczęło mi odcinać paliwo. Fakt faktem nie pojadłem za dużo, maliny, borówki. Wody też nie wystarczająco, no ale to i tak nie zmienia faktu, że aż tak nie powinienem opaść z sił. Do tego momentu biegłem całkiem dobrym dla mnie tempem - nie napinałem się na poprawienie życiówki. Chciałem po prostu pobiec teraz dychę, bo ostatnie treningi to piątki.
Około 13 minut szedłem, w międzyczasie wchodząc do sklepu po Colę. Na szczęście miałem 3,20zł i tyle kosztowała 0,5l. Tak normalnie to one kosztują od 3,50zł w górę. Miałem ogromne szczęście :). Kupiłem, szedłem i piłem. Gdyby nie to, po tych 5-6km zwinąłbym się komunikacją miejską do domu. Po wypiciu nie czułem uczucia napełnienia - chyba faktycznie kiepsko się nawodniłem. No nic, dało mi to kopa, że po odpoczynku pobiegłem dalej. Inaczej byłoby mi szkoda.
Całej dychy nie zrobiłem. Już na te 400m mi się nie chciało. Autentycznie. Zajrzałem do Ogrodu Krasińskich, żeby się porozciągać - na placu dla dzieci jest takie urządzenie, gdzie mogę się rozciągnąć. Jak wchodziłem to żadne się nie bawiło w tym miejscu, jak zacząłem się rozciągać to się zaczęły. Zabrałem się i poszedłem w inne miejsce na osiedle niedaleko mnie - na trzepak. Dla niektórych pierwszy Facebook.
Rozciągnąłem się, w domu zimny prysznic, dobry obiad i teraz bym pospał. Nie mogę. Za godzinkę idziemy z boksiem na wybieg, więc będzie kawa.
Teraz w zależności od mojego wyspania się będzie dzień lub dwa regeneracji. Po ostatniej piątce w nocy nie mogłem zasnąć, bo trochę mnie bolało serce. Wtedy chyba przesadziłem ;). Toteż dzisiaj było na luzie.
Dzisiaj zmiana też listy przebojów w mp3ce. Zamiast Red Hotów dyskografia Placebo :).
Choć szkoda mi tak dwa dni robić, bo jestem tak nakoksowany energią, że szkoda mi tracić czasu, jak można biegać.
wtorek, 7 lipca 2015
Stłuczka na trasie. Lekko poprawiona życiówka na 5km - szczęśliwy Misio to zmęczony Misio
Albo pięć kilosów co drugi dzień, albo 10/15km co trzeci. Dziś troszkę przyatakowałem życiówkę na 5km. Udało się, ale z perypetiami. Leciutko poprawiona.
Kończąc już bieg wpadłem na gościa. Ćwiczył na nartorolkach. Jak Justyna Kowalczyk. Natomiast ja byłem półprzytomny.
Sytuacja była taka, że powoli odcinał mi się tlen do mózgu i nie myślałem logicznie. Był ścisk na ścieżce i widziałem go jak jechał z naprzeciwka. Trochę bałem się, czy za mną ktoś nie idzie/biegnie/jedzie i zbiegłem na lewą (jego) stronę. Trochę się bałem, czy za mną kogoś nie ma, ale to mnie nie usprawiedliwia. Gość zaczął jakby hamować, ale nie wyrobił - bo nie miał jak i nie mógł. Wpadliśmy więc na siebie :). Dosłownie w ułamku sekundy odzyskałem przytomność umysłu i przytrzymałem go najmocniej jak mogłem, żeby nie upadł. On był na rolkach, więc miał trudniej.
Jakbym zbiegł na moje prawo to by nic nie było.
Byłem mimo wszystko w lekkim szoku. Żeby była jasność sytuacji - gość prawie 2 metry, lekko 100kg żywej wagi złożonej z samych mięśni. Jak go utrzymałem to nie wiem. Jasne, lepiej wpaść na pięćdziesięcioparo kilogramową biegaczkę, ale nie można mieć wszystkiego ;).
Grunt, że jemu nic się nie stało.
W domu zasłużony odpoczynek i regeneracja. Zamiast kakao dziś piwko. Na sam koniec. W tak zwanym międzyczasie rozciąganie, wyprowadzenie bokserka, zimna kąpiel. Dzień uznaję za udany.
Tak jestem naspeedowany energią, że już bym nawet wyszedł jeszcze pobiegać. Choćby potruchtać. O to chodzi.
niedziela, 5 lipca 2015
Upalne 5km
Jeszcze wczoraj w planach miałem bieg dziś z samego rana, od 6. No nie udało się. Nie wyspałem się za dobrze, kolejny raz zresztą.
Dyszki dzisiaj bym nie dźwignął. Za gorąco, dopiero po miesiącu solidnego trenowania, no i kiepsko nawodniony. Zrobiłem piątkę. Też fajnie. Grunt, że do przodu. Nawet sporo osób biegało dziś. Wyszedłem 21.30 i było jeszcze 27st.!
Strasznie dużo meszek i komarów. Rozciągałem się w Ogrodzie Krasińskich i ciągle mnie coś atakowało. Atakowało nawet w czasie biegu. Oczywiście meszki wlatywały do oczu. Super sprawa. Trzeba będzie kupić spray na te cholerstwa.
Ogólnie jestem zadowolony.
Tak się zastanawiam, czy nie zrezygnować z tak częstego biegania 10km z przerwą 2 dni na rzecz 5km co drugi dzień. Jak dam radę. Może tak będzie lepiej?
piątek, 3 lipca 2015
Podsumowanie czerwca. Bieganie, rower, tenis.
W czerwcu się zawziąłem, więc i wyniki są. Łącznie 60km z lekkim hakiem w tym dwie życiówki na 5km i 10km. Nie jest źle. Najbardziej cieszę się z regularności (choć momentami niestety nie było jak), że coś się działo.
Jeśli chodzi o Dychę to czuję, że mogę powalczyć o lepszy czas PB. Więcej treningu, więcej kilometrażu i może zbiję jeszcze czas. Przy Piątce to już taki pewny nie jestem. Trochę ledwo dawałem radę na koniec ;). No, ale to większa intensywność pomimo krótszego dystansu.
Tak ogólnie to jestem pozytywnie naładowany. Pomimo marazmu w sprawie pracy to nie mogę pozwolić, żeby to mnie zdołowało. Dobiję się wtedy podwójnie, jeśli już nawet formę stracę. To znaczy - na razie jej nie mam, walczę o jej powrót ;). Z tym, że robię coś w tym kierunku i czerpię z tego radość.
Rower był dwa razy, ale też tak fajnie dość. Nie chcę z nim przesadzać, ale co jakiś czas i on będzie w użyciu. Może jako rozgrzewka dzień przed bieganiem? Muszę zobaczyć, jak ciało zareaguje.
Ostatnio rakietę w ręku miałem w październiku zeszłego roku. Czy tęsknię? Odeszła mi ochota na oglądanie, obejrzałem parę meczy na AO, finał RG i to wszystko. Jakoś mnie nie ciągnie. Co do samej gry - mam mieszane uczucia, szczerze powiem. W chwili obecnej bieganie daje mi tyle frajdy, że nawet ciężko mi myśleć, że musiałbym dzielić czas i siły jeszcze na tenisa. Nie wiem, zobaczę jak będę już miał pracę. Na chwilę obecną to nie mam za bardzo ochoty.
Z wczoraj
Nosiło mnie już przedwczoraj, żeby wyjść, ale dałem sobie na wstrzymanie. Polazłem wczoraj. Nie miałem świeżych nóg, ale dałbym radę spokojnym tempem sobie dobić do 5km. Myślałem wstępnie o 10km, ale po 3km biegu stwierdziłem, że nie ma szans. Nie do końca najwidoczniej się zregenerowałem.
Niestety dopadły mnie jakieś bóle w brzuchu, przez co nie byłem w stanie kontynuować nawet takiego tempa. Po 3km zrobiłem nawrót i w zasadzie resztę już szedłem. Szkoda. Normalnie to byłby trening na 6km, bo 3km w jedną stronę, ale... Nie chciałem nagrywać wyniku i kilometrażu takim chodem, bo to byłoby dla mnie oszustwo już na tym etapie. Mogę od siebie wymagać więcej.
Bóli nie przeskoczyłem, trudno. Teraz zrobię sobie 2 dni spokojnej regeneracji i ruszam dalej.
Później podsumowanie miesiąca.
wtorek, 30 czerwca 2015
Życiówka na 5km :)
Miało być dziś 10km, ale wyszedłem za późno z domu a nie chciałem po zmroku bez kamizelki i świateł/odblasków biegać. Toteż skorzystałem z sąsiedztwa Ogrodu Krasińskich i zrobiłem 5km, ale z zamiarem wykręcenia dobrego czasu. Było lepiej, niż się spodziewałem. Myślałem, że spuchnę, ale jakoś się udało. Życiówka jest :). Taki pułap orientacyjny na razie. Mam nadzieję, że za jakiś czas będę w stanie pobić, ale tutaj już nie widzę takiego optymizmu jak przy 10km. Po tej piątce to tak trochę ledwo żyłem :). Nie widzę za dużego pola manewru.
Ogólnie to biegło mi się momentami ciężko. Po każdym kilometrze robiłem krótki odpoczynek i chód. Biegnąć ciągle nie dałbym rady, na pewno. Te krótkie przerwy sprawiły, że byłem w stanie ukończyć piątkę. No nic, trzeba ćwiczyć :).
Fajne też było to, że biegało sporo ludzi. Najbardziej rozczuliła mnie pewna para, gdzie chłopak był ubrany na sportowo a dziewczyna biegła w... spódnicy, rajstopach, normalnej koszuli i w butach takich do chodzenia na co dzień :). Nie ukrywam, że ciekaw jestem historii, która stała za tym :D. Nie powiem - ja zaczynałem to oni już biegali. Po moim finiszu oni dalej biegli :).
Dobry był też taki starszy pan, pewnie pod 70. Porozciągał się, pobiegał. Sport konserwuje.
niedziela, 28 czerwca 2015
Rower :)
Dzisiaj jak i tydzień temu było trochę jazdy rowerem. Nie będę robił z tego głównego elementu ćwiczeń, ale będzie to takie małe uzupełnienie. Rower zbija mięśnie, więc nie będę robił tego często. Może raz, dwa razy w tygodniu. Zależy od biegania.
Tak ogólnie to fajnie się przejechać, ale tyłek trochę boli ;).
sobota, 27 czerwca 2015
Niecała dyszka
Wczoraj poszedłem pobiegać i po pierwszym kilometrze przy podbiegu na schodach podkręciłem prawą stopę. Zabolało. Postanowiłem natychmiast wracać. Akurat byłem koło przystanku autobusowego, więc tam czekałem na podwózkę raptem jeden przystanek, ale zawsze coś. W tak zwanym międzyczasie ból ustępował dość szybko i nawet na odcinku kilometra spaceru nic się nie działo, ale nie chciałem ryzykować.
Dziś po treningu z psem godzina przerwy i polazłem pobiegać. Do piątego kilometra wszystko było cacy, ale nie mogło być za dobrze. Zaczęły mnie dziwnie boleć mięśnie brzucha po prawej stronie. Na tyle, że musiałem iść. Dopiero po jakimś czasie mi ustąpiło, ale nie forsowałem tempa bo i tak nie było sensu - zbliżałem się do końca trasy.
Troszkę szkoda, ale kolejne kilometry do kolekcji. Pomyśleć, że jeszcze zastanawiałem się nad kolejną piętnastką, ale ból wszedł akurat tuż przed skrzyżowaniem, gdzie odbijam w lewo do domu albo w prawo na kolejne dodatkowe kilosy.
To znowu mi przypomniało, że nie robię nic, żeby wzmocnić mięśnie brzucha :/.
wtorek, 23 czerwca 2015
Życiówka na 10km :)!
Sama z siebie i zrobiła się życiówka na 10km... Jestem z deczka zaskoczony. Biegaczem się nazwać jeszcze nie mogę ;), ale jestem na dobrej drodze :).
Miałem w ogóle wyjść wcześniej, w ciągu dnia. Jakoś tak się złożyło, że nie dałem rady. Toteż znowu wieczorne bieganie.
Jedyne założenie, jakie postanowiłem to było tylko takie, żeby starać się ciągle biec. Były dwie przerwy takie bo musiałem odsapnąć a reszta to tylko światła. Tak się skoncentrowałem, że nawet mi dobrze wyszło. Lepiej, niż bym nawet przypuszczał. Jasne, że wynik nie jest jakiś spektakularny, ale dla mnie przełomowy. Coś się rusza i widzę, że mam jeszcze margines do poprawy. Jest dobrze, tylko biegać regularnie ;).
Przez pierwsze kilometry świtało mi w głowie, czy nie zrobić 15km, ale w połowie nogi już tak czułem, że bym nie dał rady. Może to i lepiej...
Ostatni kilometr zrobiłem w Ogrodzie Krasińskich i zrobiłem go bardziej siłą woli niż mięśni. Już nie bardzo mogłem ;). Po biegu obowiązkowe rozciąganie na placu zabaw, później wyjście z psem, zimny prysznic na nogi i kolacja - wafle ryżowe i jabłko. Miało być coś cięższego, bo obiadu nie jadłem, ale powstrzymałem się i zwalczyłem łakomstwo ;).
sobota, 20 czerwca 2015
Piętnaście dzisiaj - kamień milowy :D
Dziś tak strzeliłem do swojej Misi na odchodnym, że będzie piętnaście dzisiaj. Tak w sumie zaplanowałem i bardzo chciałem, ale w zasadzie byłem sceptyczny co do rezultatu...
Jedno wiem na pewno - koniecznie na trasie trzeba mieć punkt, gdzie można kupić wodę lub coś innego do picia. Bez tej półlitrowej butelki wody nie dałbym rady tyle kilosów wykręcić dzisiaj. Choć nawodniony przed biegiem byłem bardzo dobrze. Nie było takiego upału, więc nie brałem Powerade'a.
Pogoda dzisiaj była idealna, choć chmury zaciągały i tak się zastanawiałem, czy przypadkiem nie lunie. Nie lunęło. Biegło mi się dobrze, ale nie tak szybko jakbym chciał ;). No, ale nie można mieć wszystkiego. Grunt, że kolejne kilometry zaliczone. Wypadł mi jeden trening w tygodniu, więc chciałem troszkę nadrobić. W pewnym stopniu też za karę.
Tak naprawdę definitywnie zdecydowałem o powalczeniu o 15km dopiero w trakcie biegu. Stanąłem na światłach na skrzyżowaniu Powązkowska-Elbląska i postanowiłem skręcić w prawo zamiast w lewo (gdzie wtedy bym już wracał). Pobiegłem trochę na żywioł, bo nie znałem tamtych terenów biegowo. Troszkę się zagubiłem, bo myślałem, że będę kierował się na Bemowo koło autostrady, ale końcowo wylądowałem na Woli. Stamtąd znałem drogę. Potem wypadłem akurat na trasie tramwaju, którym jeżdżę do brata, więc już tym bardziej było dobrze.
Ogólnie tempo nie powala, ale bardziej mi zależy na dobijaniu do kolejnych kilometrów niż na czasie - na razie. Tak wstępnie po przebiegnięciu 150km zacznę robić interwały. Choć i tak teraz nie jest źle - myślałem, że będzie gorzej. Troszkę żałuję, bo nie mam ciągłości treningów.
Ogólnie jestem bardzo zadowolony. Wytrzymałem i dałem radę :).
sobota, 13 czerwca 2015
Spóźniona prawie dyszka
Tak normalnie to bieg byłby wczoraj, ale nadeszła burza. W deszczu i tak bym poszedł, ale burza to już nie, zbyt niebezpiecznie. Zresztą, moja obecnie używana trasa wiedzie przez mosty na wzniesieniu. Wolę nie być dziabnięty piorunem :).
Dzisiaj, pomimo upału postanowiłem pobiec. Na późniejsze godziny znowu zapowiadane są burze. Szkoda mi czasu i kolejnych przerw. Czasu dzisiaj nie atakowałem, bo nie było sensu. Zresztą - po paru kilometrach sam organizm mi powiedział, że dzisiaj nie poszalejemy. Nawet i dobrze. Nie to jest moim głównym celem. Po czwartym kilometrze poczułem, że bez picia się nie obędzie. Na szczęście był sklep, więc wziąłem Powerade'a, który dość szybko zniknął. Pomimo większej butelki.
O dziwo sporo ludzi było na rowerach, choć było gorąco. Biegacza natomiast nie uświadczyłem żadnego. Tak ogólnie to biegło mi się całkiem sympatycznie. Bez napinki, byleby tylko do przodu. Takie nastawienie daje rezultaty, bo i sam trening staje się przyjemniejszy. Tym bardziej zważywszy na warunki.
Warszawa skąpana w słońcu :).
Tu też ;).
Tego natomiast nie rozumiem - jak tworzona są ścieżki rowerowe. Jakbym dużo jeździł, to bym się wściekał. Po cholerę te zmiany, z prawa na lewo, z lewej na prawo? Przecież to tylko powiększa niebezpieczeństwo! Tak samo jest zrobione na Puławskiej, bo tam też biegałem swego czasu. Nie wiem, ja w tym nie widzę sensu Spokojnie ścieżka mogła być po prawej stronie a chodnik po lewej.
Pokolenie trzepaka w odróżnieniu od pokolenia fejsa i iPhone'a potrafiło się bawić bez technologii. Mi teraz trzepak służy do rozciągania się :).
Subskrybuj:
Posty (Atom)